Gdzie jest Krzyś?

Kiedy wybierałam miejsca na wieczorny seans „Krzysiu, gdzie jesteś?” czułam, jakbym z powrotem była dzieckiem. Ostatni raz miałam styczność z Kubusiem Puchatkiem w wieku ośmiu lat, więc z radością, ale również niemałą nostalgią zarezerwowałam bilet na tę wycieczkę po dziecięcych wspomnieniach. Co więcej – przygotowałam się na całkowite odświeżenie frywolnych chwil.
Na seans wybrałam się z chłopakiem, wychodząc z założenia, że na widowni będziemy ewenementem. Ku mojemu zaskoczeniu, dziecięcych widzów było naprawdę mało – dosłownie kilkoro, w dodatku w wieku, po którym nietrudno było się domyślić, że będzie to ich pierwsze spotkanie z mieszkańcami Stuwiekowego Lasu. Oprócz tych najmłodszych widzów salę wypełniali praktycznie sami dorośli. Zasiedliśmy więc, a gdy rozpoczęła się projekcja, kwestia zróżnicowania widowni stała się jasna.

„Krzysiu, gdzie jesteś?” jest obładowany sentymentem. Mi samej łzy cisnęły się do oczu, gdy słyszałam te same głosy, które tak utkwiły mi w pamięci kilkanaście lat temu, a Krzyś nie był już tym samym milutkim chłopcem, jakim go zapamiętałam. Większą część filmu zajmuje widzowi oswajanie się z nową rolą, teraz już, Krzysztofa, który w wirze pracy i obowiązków w powojennej Anglii musi wybrać pomiędzy poświęceniem się zarobkowi a faktycznym zajęciem się rodziną. W jego świecie pełnym podatków i aspiracji nie ma już miejsca dla starych przyjaciół. Nie ma go nawet dla beztroski, którą emanował Kubuś z naszego dzieciństwa. Szuka on Krzysia, który jako jedyny może mu pomóc, stąd tytułowe pytanie. Nasz bohater jednak nie do końca chce zostać znaleziony, a gdy już tak się stanie, ku naszemu rozczarowaniu chce za wszelką cenę wrócić do swojej szarej codzienności.

I mimo że tak bardzo pragniemy ponownego pojednania bohaterów, to właśnie Krzysztof stanowi powód naszej niechęci do całego filmu. Przez siedemdziesiąt procent seansu nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nasz stary przyjaciel jest ucieleśnieniem tzw. „zdziadziałości”. Jest on gburowaty, sztywniacki, dla widza ukierunkowanego na dobrą zabawę – po prostu irytujący. Ma ukazywać nam przemianę spowodowaną wiekiem, jednakże jest ona przedstawiona nadzwyczaj przygnębiająco. Dzieci, do których wydawałoby się, że skierowany jest film, nudzą się, nie rozumiejąc do końca głębi postaci, zaś dorośli przeżywają zawód, myśląc – no gdzie jest ten mój Krzyś? I to jest problem. Musimy naprawdę długo czekać, żeby go odnaleźć na i tak kilka scen, które nie osłodzą zniszczonego mniemania o Krzysztofie.

Na ekranie widzimy puchatych mieszkańców Stuwiekowego Lasu, którzy od razu roztapiają urokiem nasze serca i to może nam sugerować, że film raczej nie jest skierowany do starszych odbiorców. Mimo to praktycznie do końca seansu to właśnie dojrzalsza widownia bawiła się lepiej, co było słychać poprzez śmiech i zachwycanie się nieporadnością postaci, ale również przez westchnienia i pełne rozgoryczenia szepty. „Krzysiu, gdzie jesteś?” to pozycja obowiązkowa dla tych, którzy na Kubusiu Puchatku zostali wychowani, choćby dla odświeżenia spojrzenia na Stumilowy Las i kwestię „wyrastania z radości”. Wspólny seans z dziećmi to dobry pretekst dla dorosłych, którzy wstydzą się sami na niego pójść i przyznać się, że potrzebują tego rodzaju nostalgii, a nie martwią się o ewentualny brak zainteresowania ze strony pociechy.

Patrycja Witkowska, Młodzieżowe Studio Festiwalowe